Północ - Południe

Wracamy na dobre tory. Z muzą się chyba przeprosiłyśmy, bo jak na razie to literki sypią się spod palców jak nigdy. I to nie tylko tutaj :) Pamiętacie piekielny artykuł - dla przypomnienia tutaj. Wspomniałam w nim o niespodziance i GDZIESIU. I niby GDZIEŚ się wyjaśnił, ale okazało się na Helu, że ma brata. I znowu zachodziłam w głowę gdzie ten GDZIEŚ brat jest. Ale po kolei.Po przeuroczym szwendaniu się po nadbałtyckim piachu i obserwowaniu jak słońce topi się na horyzoncie i żadna Pamela nie biegnie po plaży i nikt z ekipy Baywatch'a nie rzuca mu się na ratunek, padłam w pokoju odsypiając ostatnie noce, które straciłam na zastanawianiu się gdzie to ja wyląduję. Tym razem spałam jak dziecko. No cóż dotleniony organizm, nasycony jodem, podekscytowany miał prawo odpłynąć. Raniutko po zaciągnięciu się morską bryzą i stwierdzeniu bezchmurności nieba czas było na dalsze GDZIESIE....
Wiadomo, że z Helu już tylko droga na południe może prowadzić mając na uwadze kończący się weekend i zero perspektyw na urlop. Po przebrnięciu przez opłotki Gdańska, wskoczeniu na autostradę /niestety u nas płatną nie jak w Czechach/ toczyliśmy się w stronę nieznanego mi GDZIESIA. Wiliśmy się to prawo to lewo, podziwiając łąki, pola, lasy. Magiczne pytanie "Masz ochotę na kawę?" wybiło mnie całkowicie z pochłanianiaia krajobrazów i oczywiście zgodziłam się na kawę czując już niedobór kofeiny we krwi. "A może być kawa z widokiem?"... Pewnie, że może, co to za pytanie? Jakieś dziwne... I nagle oczom ich ukazał się..... zamek... zameczek zaledwie... perełka taka na trasie... marzenie moje następne... MALBORK! Malborkowy GDZIEŚ majestatycznie wznosił się nad Nogatem wyrywając z wnętrza mego WOW... To dopiero będzie kawa z widokiem.
 
 
 
 
 
 
 
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie mam zamiaru zwiedzać go tak wewnętrznie, nie dzisiaj. Dzisiaj chce poczuć jego majestatyczność, a potem bujać się i wracać myślami do tego pierwszego Malborkowego wrażenia.
Lecimy dalej. Jest tak błogo. Kawa już się porozlewala, napełniła żyłki kofeiną, a mózg wibrował od wrażeń. A tu dopiero 11.00 :) Ciekawe co będzie dalej.
Jako, że północno-wschodnia strona Polski jest mi zupełnie obca /na razie/ mój Kierownik postanowił pokazać mi w przelocie tamte tereny, a zwłaszcza Mazury. Hmm... raz w życiu byłam na Mazurach, w Augustowie, ale że to był studencki obóz adaptacyjny to przyznam, że niewiele widziałam. Tym razem też nie poszaleliśmy, bo żeby zaliczyć Mazury trzeba poświęcić ciut więcej czasu niż jedną noc :) Ale mogę na mapie podróży zaznaczyć - Mazury liźnięte :) Kierownik obiecał, że zabierze nie na dłużej tak jak ja go w Bieszczady. No sami przyznajcie, że nie da się poczuć mazurskiej atmosfery w jeden wieczór. No ale doceniam i w głębi duszy liczę na następne mazurowanie. Mam to obiecane.
Hmmm.... myślałam, że Mazury są bardziej płaskie...
 
 
  
 
 
 
 
 
  
Mazuronamiastka za nami. Chociaż Mazury przywitały nas zachodzącym słońcem, to żegnały deszczem. Na szczęście dalsza droga upłynęła nam spokojnie. Właściwie nie wiem czemu tylko jechaliśmy i jechaliśmy. Tak z północy na południe. I tak do samiusieńkiego Kazimierza. No nie pamiętam czemu tak. Co prawda drogę pamiętam dobrze, bo prawie cała w remoncie, będzie kiedyś piękna trasa. Jedyne co mi utkwiło to to, że udało nam się odnaleźć Nemo! Gdyby ktoś szukał mieszka na stacji benzynowej przy tej remontowanej obwodnicy czy tam autostrady czy Bóg wie czym, bo naprawdę nie wiem :( Przykro mi nie zarejestrowałam. Widać nudo było.
Zapamiętałam natomiast rozpacz kiedy na skrzyżowaniu minęliśmy zjazd na Lublin i odbiliśmy na Kazimierz. Tak bardzo liczyłam na ten Lublin. Anka wybacz jeszcze przyjedziemy. Łzy do dzisiaj przełykam. Kazimierz też zapamiętałam. To taki mniejszy Rynek Krakowski z proporcjonalną co do wielkości liczbą turystów czyt. tłum. Poszwendaliśmy się po rynku i okolicach, zajrzeli do knajpek, galerii. Te ostatnie zrobiły na mnie wrażenie. Czuć było wszechobecną sztukę. Fajne miasteczko, ale.... przepraszam jeśli urażam czyjeś uczucia, ale jakoś mnie nie powaliło na kolana. Chyba za dużo się spodziewałam słysząc ochy i achy od znajomych. Ładnie, miło, ale bez efektu WOW! I chyba dlatego nie było mi żal wracać do domu.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Jestem fisiem na punkcie zamków i postanowiłam, że nie odpuszczamy Ujazdu ze słynnym KrzyżToporem! W ruinach zauroczyłam się kiedy zobaczyłam go w ukochanej książce "Leksykon Zamków w Polsce". Od tamtego czasu staram się co jakiś czas, tak żeby się nie znudzić, zajrzeć do niego. Tym razem zabłysnęłam w oczach Kierownika, bo pokazałam mu coś czego wcześniej nie widział. A warto. I tak przed zamkiem pomaltretowałam nowiutkiego selfiesticka. Nie byłam zwolennikiem samojebek /kolejna nauczka - nigdy nie mów nigdy/, ale okazało się, że prędzej czy później będzie to przydatne bo czasem brak ludzi, żeby Ci fotkę cyknęli na przykład z Helem za plecami. Tak więc maltretowałam tego kija narcystycznie prężąc się na motocyklu podczas gdy przyczajony tygrys ukryty smok Kierownik cykał z boku moje wygibasy mając przy tym niesamowity ubaw. Ale wiecie... fajnie wyszło.
 
 
 
 
 
 
Po drodze do domu wykrzyczałam jeszcze, że nie odpuszczę pobiegania po łące pięknej i kwiecistej! I wyszło, że ufoki opanowały łąkowisko :)
Piękna ta nasza Polska :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz