MikuLOVe winnice

PierwszoMajówka za nami, ale wspomnienia wciąż gorące i wciąż na czasie. Tak chcemy tam wrócić i na razie wracamy wspomnieniami i kilkoma ciekawymi rozważaniami. Pomysł Czeskiego weekendu narodził się spontanicznie pod wpływem chwili i zakurzonych marzeń o Czeskich LOVE - MikuLOV i KrumLOV.
Od hohoho temu chciałam zobaczyć miasteczka, o których rozpisywały się podróżnicze portale nazywając je perełkami. A skoro mowa o perełkach to jak najbardziej trzeba na własne oczy zobaczyć, wyrobić sobie zdanie własne i polecić ewentualnie odradzić gdyby coś było nie tak.

Prawie w jeden dzień pojawiły się mapy, przewodniki, trasy, nawigacja i interkomy. Tak, tak teraz możemy sobie swobodnie pogadać, bez darcia na wietrze i połykania zbędnego owadziego białka, ale o tym później. Przed nami prawie 5 dni po krainie piwem i winem płynącej. Zaczęliśmy od tej winnej strony - Czeskich Moraw. Kierunek Mikulov. Jak wspomniałam unikaliśmy autostrad i wiliśmy się bocznymi drożynami - patrz post Czeskie drogi. Z domu do Mikulova mięliśmy jakieś 320km.

Najbardziej obawialiśmy się o pogodę, gdyż polska majówka zapowiadała się paskudnie i deszczowo. Ale widać Czesi zasłużyli sobie na pogodę, bo od zostawienia za sobą Cieszyna pogoda dopisywała nam całą drogę /za wyjątkiem rannego orzeźwienia deszczowego w Lhocie, ale o tym też potem/.  Tak jadąc w to niedzielne popołudnie, ciepłe i słoneczne zaczęłam się zastanawiać co jest nie tak w tych miasteczkach, wsiach. W miarę czysto, krzaczki równo przystrzyżone, chodniczki, ryneczki. A gdzie ludzie?

Przemierzając Czechy odnosi się wrażenie, że  taki lud na wymarciu. Pusto, cicho i tylko warkot silnika słyszymy - własnego. W Polsce w ciepłe dni ludziska wędzą się przy grillach, w piwiarniach, ogródkach, kafejkach, parkach itd. a tu cisza.... Oczywiście w większych miastach jacyś ludzie są, ale mam wrażenie, że to w 90% turyści. Z drugiej strony patrząc drogi puste i można śmigać bez stresu, że się utknie w korku, ale będzie ciągnąc za jakąś zawalidrogą :)

Mikulov powitał nas słońcem, urokliwą kapliczką na wzgórzu u stóp którego rozciągały się winnice. Szkoda, że jeszcze takie suche, szare, winogrona dopiero w połowie maja puszczają liście, a wtedy widok jest jeszcze bardziej zapierający dach w piersiach niż rzędy patyków. Mimo wszystko jednak robi to wrażenie. Teraz parking, kwaterka i... na wino :) Raczej na Morawach nie godzi się pić nic innego. Wino jest wszechobecne w butelkach, kieliszkach, dzbanach, beczkach. Miasteczko urocze, wybrukowane, wąskie uliczki, kamieniczki, a nad wszystkim góruje zamek, z dziedzińca którego rozciąga się widok na panoramę miasta i jak ktoś ma dobry wzrok dopatrzy się Austrii.
Mikulov jest miasteczkiem, które upatrzyły sobie polskie wycieczki do Wiednia. Ot taki skok do Mikulova, nocleg, wino w knajpce, a rano z dużą butelką mineralnej jazda do Wiednia. Dlatego idąc uliczkami więcej słyszy się mowy polskiej niż czeskiej, a to kolejne potwierdzenie ludu na wymarciu.


Jedynym problemem jaki nam się trafił w trakcie planowania były noclegi. Nie że to zaraz BIG problem w dobie internetu, ale znaleźć w takich miasteczkach, z ciasną zabudową kamieniczną nocleg z prywatnym parkingiem to czasami nieosiągalne chociaż noclegów, hoteli, pensjonatów mnóstwo. Zostawianie gdzieś tam motocykla w zapomnianym przez wszystkich miejscu jakoś nam się nie uśmiechało. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Trafiliśmy na nocleg z parkingiem, wyżywieniem blisko winoteki. 
Ciąg dalszy nastąpi....

1 komentarz: