Od Sanoka po Cisną

Dzień drugi bieszczadzkich zmagań, a tak właściwie bieszczadzkich radości. W nocy trochę deszczu, cierpienia palącego trzeciego kolana po ukąszeniu, czarnych myśli, że nie dam rady nigdzie już jechać z tą sztywną obolałą nogą. A rano... Ból jakby zelżał nieco, deszcz nie padał, słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, ale już było wiadome, że dzień będzie piękny! Co zatem robić z tak pięknie rozpoczętym dniem? 
Bardzo chciałam znów zobaczyć Skansen w Sanoku i rynek, i Zamek. Moje miejsca kultowe i chyba nie tylko moje, bo jak nie patrzeć z tych właśnie rzeczy słynie Sanok, no i jeszcze z Autosanów, ciasteczek i takich tam, każdy ma jakieś swoje magiczne miejsca w Sanoku.
Jest okazja jedziemy. Potem jakieś zawijaski po drodze i w planach odpoczynek w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Plany są i wcielamy je w życie. A jak pewnie zauważyliście nasze plany często lubią się modyfikować i tym razem los co-nieco przeinaczył, ale po kolei.

Z Polańczyka wyruszyliśmy rano kierując się drogą 84 na Lesko, a potem Sanok. Tam po przeprawie przez San dotarliśmy do Parku Etnograficznego w Sanoku. Największy, najpiękniejszy i najbardziej malowniczy ze wszystkich skansenów w jakich byłam. Uwielbiam to miejsce od zawsze i nie wyobrażam sobie, żeby tu być i nie wstąpić na spacer między tymi cudnymi chałupkami, łąkami, polami, wsłuchiwać się w ptaki i przenosić się w czasie wieki temu. Skansen, odkąd byłam tu pierwszy raz, przechodzi stałą ewolucje. Nowe chaty, cerkwie, wystawy. Pojawił się Rynek Galicyjski i pole naftowe. Rynek Galicyjski jest uroczy. Byliśmy w miarę wcześnie rano, więc było jeszcze spokojnie i pusto. W  tych małych domkach wokół rynku coś się już działo. Działa tu krawcowa i zegarmistrz, karczma i poczta, sklepik i fotograf, dom starego Żyda i muzeum. Inna bajka. Możesz usiąść pod chatą wśród traw i oddać się refleksji jakiej tylko chcesz.  
 
I moja refleksja była taka "Piękna pogoda, słońce przypala skórę dosłownie i w przenośni, coraz więcej ludzi, przed nami jeszcze rynek Sanoka i Zamek, a im więcej mamy zobaczyć tym mniej pojeździmy po Bieszczadzkich drogach, jak tu przekonać Kierownika do zmiany planów...". Zgadnijcie jakiej refleksji doświadczał Kierownik... "Piękna pogoda, słońce przypala skórę dosłownie i w przenośni, coraz więcej ludzi, przed nami jeszcze rynek Sanoka i Zamek, a im więcej mamy zobaczyć tym mniej pojeździmy po Bieszczadzkich drogach, jak tu przekonać Plecaczka do zmiany planów...". Ktoś musiał pierwszy się otworzyć. Więc tak delikatnie wyszeptałam "Piękna pogoda, naprawdę chcesz dzisiaj zobaczyć cały skansen i Beksińskiego?". Ten uśmiech i wszystko jasne :) Przy zupie w starej Gospodzie pod Białą Górą obgadaliśmy gdzie i którędy jedziemy. Przed nami znów winkle Polskiego Mulholland Highway /mam nadzieje bez przycierania czegokolwiek/, potem Czarna Górna i Przystań Motocyklowa, Cisna z obiadem w Siekierezadzie i agrafki do Polańczyka. No to GO! 
Z Sanoka na drogę 28 jest szybciutki zjazd, ale my musimy być oryginalni i pojechaliśmy sobie aż do Leska, by tam odbić na wąską aż widokową drogę, która w konsekwencji gdzieś pod Zagórzem wlatuje na 28. I znowu prawo - lewo - prawo i tak prze prawie 8km. Do Ustrzyk zrobiliśmy tą samą drogę co w Boże Ciało tyle tylko, że dzisiaj nikt nam kwiatków pod koła nie spytał ;) Z Ustrzyk Dolnych drogą 896 pognaliśmy do Czarnej Górnej by tutaj rozprostować kości w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.

Boszzzzze, trafiłam do raju, co za miejsce -
"miejsce na końcu świata zbudowane dla ludzi z pasją do wolności, przestrzeni oraz pędu powietrza i warkotu silników"! Stworzone od parkingu, noclegu po prysznice z międzylądowaniem w garażu. Fantastyczny pomysł! Tu w Bieszczadach gdzie motocykle nie robią kompletnie żadnego "WOW" na mieszkańcach nagle pojawia się miejsce gdzie motocykl nie musi się przeciskać pomiędzy puszkami na czterech kółkach czy też błąkając się to tu to tam szukając pomocy fachowca. Tu jest to wszystko w jednym miejscu, a do tego jak Twój Kierownik dmucha sobie w kółeczka, myje motocykl /nie wiem po co, ale/ czy też dokonuje innych drobnych korekt, Ty możesz spokojnie zasiąść na wygodnych fotelach, popatrzeć na mapę upstrzoną kolorowymi karteczkami wpinanymi przez odwiedzających ze swoimi ksywami, liczyć drobiazgi na ścianach i raczyć się najlepszą herbatą jaką piłam w trasie. Może dlatego, że ma smak takiej schroniskowej herbaty w dużym kubku z cytryną, a delektujesz się nią po n-kilometrach jazdy. Hmmm.... nie ważne dlaczego, ważne, że była pyszna. Do tego nie spotkasz tutaj krzywopatrząych pań z warczącymi pieskami na kolanach tylko takich samych zapaleńców jak Ty, których przywiodły tutaj Bieszczadzkie szlaki. Fantastyczne jest to, że cokolwiek stanie Ci się gdzieś tam w drodze, możesz liczyć na ich pomoc. Przyjadą, ściągną, naprawią. Marku -  Gratulujemy pomysłu! Jesteś kolejnym Bieszczadzkim Aniołem na naszej drodze!
 
Szkoda było wyjeżdżać dalej z Przystani, ale Połoniny wołały.
Ciągnąc dalej przez Lutowiska, Ustrzyki Górne dotarliśmy do Cisnej. Znaczy do Cisnej trzeba było się wcisnąć. Ja rozumiem długi majowy weekend, ale to już przesada, żeby nie można było spokojnie przejechać i zaparkować motocyklem?! O co chodzi? Tak... Akurat teraz wypadał Bieg Rzeźnika.  Niestety nie wpadliśmy na to, że oprócz turystów pędzących na Połoniny spotkamy zapaleńców chcących zarżnąć się na Biegu Rzeźnika. Cóż zdarza się niedoczytanie co, gdzie, kiedy i trzeba to przeżyć to razem z nimi. Po udanym zaparkowaniu pełni nadziei na obiad ciśniemy do Siekierezady. Nie można być w Bieszczadach i nie odwiedzić kultowej już karczmy. Taaaa....

Długi weekend+Bieg Rzeźnika=bark wolnych miejsc i/lub czekanie na obiad 1,5 godziny. Nie żebym nie czekała i nie miała ochoty w towarzystwie siekier i diabłów zjeść obiadu, ale sami rozumiecie chcemy jechać, a nie tracić czas. Karczma super. Oddaje klimat tego co działo się tutaj przez lata, czuć obecność wielkich artystów, a jak się uniesiesz ponad tłum usłyszysz dźwięki gitar i opowieści Siekieryzady. Zanim wejdziesz do starej części patrzą na ciebie portrety bywalców Siekierezady, a im niżej schodzisz tym bardziej wciąga cię tajemnica tego miejsca, jego kultowość i oryginalność. Jeśli chcesz poczuć klimat tego miejsca to chyba najlepiej przyjechać tutaj w listopadzie, kiedy pustoszeją szlaki. 

Obiad zjedliśmy gdzie indziej - Bieszczady wołały :) Myślę, że to zrozumieją. 
 
Z Cisnej już bez przystanków pocisnęliśmy drogą 893 przez Baligród, Hoczew do Polańczyka na zasłużony odpoczynek. 
Kolejne 240 bieszczadzkich kilometrów za nami.

3 komentarze:

  1. Ta mapa na ścianie korkowej wygląda świetnie :) Jak to dobrze, jak dwoje ludzi myśli tak samo :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak na przyszłość, jak znów zawitacie w Biesy :D to w rejonie Cisnej świetne jedzenie jest w "Szynk na zamościu" - na wjeździe do Cisnej od strony Dołżycy (kawałek za stacją benzynową - po lewej stronie). Oraz rewelacyjne jedzenie jest w Wetlinie w Ranczo, ale uwaga bo tam porcje są gigantyczne :)
    Co do Motocyklowej Przystani to jak byłem tam w sierpniu to było znacznie mniej ludzi niż na Waszych zdjęciach. Ale miejsce zdecydowanie ma świetny klimat. I poza herbatą - pyszną kawę :)

    A z szlaków - polecam drogę z Brzegów Górnych (dawniej Berechy) na Dwernik (ładna cerkiew) i dalej juz standardowo Wielką Pętlą na Lutowiska... trasa z asfaltem w fajnym stanie, wąska z fajnymi winklami i przepływającą obok rzeką. I prawie zerowym ruchem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A i zapomniałem - oraz druga mniej znana trasa - za Cisną w Majdanie droga w lewo do Roztoki Górne i granicy Słowacji - trasa bardzo malownicza, a na jej końcu można pooglądać panoramę słowackich gór.
    Ew. przejść się kawałek (400-500 m) na stronę słowacką do "dzikiej chaty" noclegowej oraz nabrać świeżej wody ze studni :)

    OdpowiedzUsuń