Zamki i Pałace Opolszczyzny

"Wiwat maj, pierwszy maj!" - tak brzmiały kiedyś słowa piosenki wykrzykiwane przez młodzież bezmyślnie idącą pod trybuny nie wiadomo kogo, nie wiadomo czego i nie wiadomo po co. Czasy pochodów pierwszomajowych mam już za sobą, chociaż jak tak sobie przypomnę to zawsze jakaś zarazka opanowywała w tym czasie mój organizm i z dumnego niesienia transparentu "Młodzież przyszłością narodu" były nici.
A to ospa, a to różyczka, a to świnka, a to zatrucie chałwą - fuj na samą myśl robi mi się niedobrze, a chałwy nie jem od... od tamtego dawnego pierwszego maja. Z biegiem historycznych zmian ewoluował również dzień święta pracy, a dokładniej sposób jego obchodzenia. Dzisiaj nikt nikogo na dywanik się nie wzywa, że nie uczestniczył w szwendaniu się po ulicach miasta z punktu A do B z goździkiem w dłoni. Czczenie Święta Pracy pozostawiono nam do własnej decyzji. I tak naszą decyzją postanowiliśmy poznać Opolszczyznę, kawałek Łódzkiego i nasze rodzime Śląskie. Z racji, że im dalej za Zachód tym więcej ciekawych budowli, a że interesują nas zamki i pałace, a że Opolszczyzna obfituje w te piękne budowle trasa miała się wić między nimi. 


Wszystko zaplanowane, książki przewertowane, mapy przygotowane, zamki wybrane. Całą noc śnił mi się obiad w Mosznej, a kawa w jakiejś malutkiej kawiarence na rynku uroczego miasteczka. Ale o obiedzie w Mosznej i kawie na rynku nieco później. 
W pierwszej wersji plan miał obejmować: Pławniowice, Ujazd, Żyrowa, Krapkowice, Rogów, Dąbrówkę Górną, Dobrą, Mosznę, Korfantów, Tułowice, Niemodlin, Dąbrowę Niemodlińską, Karczów, Turawę, Kamień Śląski i Kluczbork. Plan planem, a życie życiem i jak sami zobaczycie sztuką jest umiejętnie plan korygować :) Wprawne oko podróżnika od razu zauważy, że Pławniowice ni jak się mają do Opolszczyzny, wiec wyjaśniamy, że nie jesteśmy geograficznymi ignorantami, ale gdzieś trzeba zacząć, a Pławniowice były po drodze i zawsze chciałam je zobaczyć więc sprawa wydawała się być jasna.

Pławniowice
Pierwsze wzmianki pojawiły się w dokumentach już w 1317 roku. W 1364 pojawiła się informacja, że była tu siedziba rycerska, a właścicielem wymienianym w papierach był Marcus de Plawniowitz. Dopiero w latach 1732-1737 na miejscu prawdopodobnego grodu obronnego wzniesiono pałac w stylu późnego baroku... Żeby nie zanudzać więcej o historii pałacu znajdziecie tutaj. Obecnie Pałac pełni funkcję Ośrodka Edukacyjno-Formacyjnego Diecezji Gliwickiej i jest jednym z ulubionych miejsc na ślubne plenery - piękny, ale jak dla mnie nieco oklepany landszaft. Droga do samego Pałacu Pławniowice była spokojna i puściutka - no cóż w końcu 1 maja i wcześnie rano. Za to zimno było niemiłosiernie - nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem - Boże dziękuję Ci za kalesony, przepraszam - za bieliznę termoaktywną. Myślę, że bez niej czułabym się jak w scenie z "Głupi Głupszy" przy dojeździe do Aspen /kto oglądał ten wie/. 
Jakie wrażenia? Hmm. Piękny i zadbany pałac ukryty za potężnym murem w środku równie zadbanego parku. Dużym minusem jest to, że zwiedzać go można tylko o 16.00. A nas ciągnie dalej... dalej... dalej...

Ujazd
Tuż za Pławniowicami przekraczamy granicę województw śląskiego i opolskiego. Już na pierwszy rzut oka wiemy, że jesteśmy w opolskim.  Jeżdżą tu zadowolone samochody /rejestracje zaczynają się OK.../ i dwujęzyczne tablice informacyjne dotyczące nazw miast. Z zamku Ujazd zostało niewiele. Po zniszczeniach jakich doznał w czasie II Wojny Światowej już się  nie podźwignął. Nad miasteczkiem górują jego ruiny, a na pozostałości ściany szczytowej majestatycznie wisi bocianie gniazdo - szkoda, że puste. Ruiny zamku są obecnie odnawiane i utrzymywane tak, żeby nie zawaliły się do końca. Trochę historii zamku tutaj


Żyrowa
Mknąc między miasteczkami dotarliśmy do Żyrowej. Brak jakiegokolwiek kierunkowskazu, wzmianki, wstążeczek na słupach gdzie jest pałac. Ale z doświadczenia wiemy, że pałaców najlepiej szukać w wielkich kępach drzew. Jak w polu ni z gruchy ni z pietruchy pojawiają się stare wysokie drzewa w większej niż przeciętna ilość na polu znaczy tam musi być ukryty zabytek - najczęściej pałac, zamków nie otaczano drzewostanem z wiadomych powodów - miał służyć obronie nie rozrywce szwendania się między magnoliami a platanami. Więc jak już trafiliśmy na ten park trafiliśmy do pałacu. Pałac większy niż zamek tylko niestety otoczony parkanem nie fosą i bez możliwości wejścia choćby na dziedziniec. Teren prywatny, obcym wstęp wzbroniony i coś tam jeszcze o dobieganiu do płotu w 10 sekund jakiegoś wilczura. Bolało, że mogliśmy być tak blisko, na wyciągnięcie ręki i nic ponad to. Teraz wiem co czują Ci co liżą lody przez szybkę. Straszna szkoda, że pałac jest pozostawiony sam sobie i z dnia na dzień umiera. Więcej o pałacu - tutaj
 

Krapkowice
Urocze miasteczko na naszej trasie. Małe ale czyste i ma zamek! Ale... Zamek w Krapkowicach jest budynkiem szkoły i niestety w dzień wolny od pracy jest zamknięty na cztery spusty. Został nam tylko widok przez kraty na kawałek dziedzińca. Zamek ten prawdopodobnie istniał już od 1294 roku kiedy to Książe Bolesław Opolski nadał Krapkowicom prawa miejskie - historia tutaj



Rogów
A ściślej biorąc Rogów Opolski. Tutaj znaleźliśmy zamek żółciutki jak kanarek. Dojeżdża się do niego drożyną wzdłuż zamkowego parku. San zamek stoi dumnie na wzgórzu, z którego roztacza się widok na mokradła a właściwie na stare koryto Odry. Widać na nim działalność bobrów. Dzieje zamku sięgają czasów zakonu templariuszy. Legenda mówi, że zamek Rogów był połączony siecią korytarzy z zamkiem Krapkowice i Zamkiem w Otmęcie na przeciwnym brzegu Odry. Niestety do dzisiaj nie znaleziono dokumentów popierających tą tezę, więc albo wkładamy to między bajki, albo szukamy korytarzy. Więcej o historii - tutaj. Ciekawą rzeczą, którą zauważyliśmy na murach zamku, a wiążących się ściśle ze starym korytem Odry,  jest tabliczka o powodzi z 1997 roku informująca dokąd sięgała woda w czasie zalania. No kawałek od poziomu wody. Woda to jednak siła, a my mamy coraz niej szacunku do przyrody. 

Dąbrówka Górna
To właśnie tutaj znów naszło mnie smutne przemyślenie, że tyle pięknych i wspaniałych zamków i pałaców się marnuje. Podobnie jak drzewa i one umierają stojąc. To już chyba lepiej dla nich by było od razu być ruiną. A tutaj patrzysz widzisz mury, okna, drzwi, dach - niby wszystko pięknie ładnie, ale... Ale umiera. Myślę, że cena restauracji takich perełek jest tak wysoka, że nawet moja wyobraźnia nie jest w stanie policzyć zer. Zatem pytanie - dlaczego inne pałace można zwiedzać, są piękne, odremontowane, otwarte dla gości, ewentualnie przerobione na hotele, a inne marnieją. Hmmm... A czy oprócz pałacu może wioska/małe miasteczko ściągnąć do siebie gości? Niby to pałac blisko A4, /kiedyś był hotelem, a sądząc po znalezionym w sieci filmie to nieco lichym, a z wiadomości netowych był na potrzeby budowania autostrady - czytaj hotel robotniczy - GRZECH/, niby czyste powietrze, lasy, ale to nie metropolia, gdzie można przyjechać i się relaksować w pałacu, a wieczorem bujać po pubach. Tu oprócz pałacu nic nie ma, a koszty utrzymania pewnie takie, że hohoho. Ludzie jak już jadą to do dużych miast gdzie coś zobaczą, a sobie samym podniosą prestiż nocą w pałacowych komnatach. Jednak trzeba mieć pomysł, pieniądze, czas, żeby taki zabytek prowadzić. A ten w Dąbrówce taki piękny. Majestatyczny, wśród drzew. I niestety znów lizanie lodów przez szybkę - tylko z daleka. Teren jest prywatny i zwiedzanie niemożliwe. Podobno w marzeniach są plany na hotel z polem golfowym. Poczytaj tutaj o historii.
 

Moszna
Czy można spokojnie zwiedzić pałac w Mosznej - nie Moszna! Jak byłam taką dziewczynką odrastającą od ziemi na "metrdwadzieścia" /czyli niewiele mniej niż mam teraz/ w gazecie zobaczyłam zdjęcie tego pałacu. Zauroczył mnie i chciałam go zobaczyć. Musiałam na to czekać do 2011, żeby przyjechać tutaj pierwszy raz z Martą i Krzyśkiem na ślubny plener /tak wiem Moszna jest również oklepanym miejscem plenerów ślubnych, ale chcieli Młodzi i ja chciałam go zobaczyć/. Wtedy było tak spokojnie, ciepły wrzesień, luzik. Natchnięta tym obrazem z tamtej sesji postanowiłam, że znów go zobaczę i tam zjemy obiad. Taaa.... Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Problemy zaczęły się już na głównej drodze, korek jak o 15.30 z Katowic. Zapchane do wjazdu na parking. Dobrze, że motocyklem się wciśniesz gdzieś na parkingu, bo inaczej kręcilibyśmy się w około w poszukiwaniu miejsca. Samochody stały dosłownie wszędzie, na poboczu, na trawie, w polu, na prywatnych posesjach. Już czułam nerwowość na koszulą. Nie po to uciekam z domu w weekend, żeby się cisnąć między ludźmi. No ale jak już dojechaliśmy, zapłaciliśmy na wejście i parking to chociaż fotkę cykniemy. Najpierw tour de park po wydeptanych na skos ścieżkach. I oczom ich ukazał się... tłum, a daleko za nim pałacowe wieżyczki. Zamek, o kubaturze 65 tys. metrów sześciennych, 356 komnatach symbolizujących rok oraz 99 wieżach symbolizujących ilość majątków ziemskich najbogatszego Górnoślązaka minionej epoki topił się w tłumie rozkrzyczanej gawiedzi. Wymowne spojrzenia Kierownika ewidentnie sugerowały - tutaj jeść nie będziemy. I nie dziwne bo do toalety kolejka była na jakieś 40 minut więc o oczekiwaniu na talerz obiadowy nie wspomnę. Obeszliśmy ten wspaniały pałac rodem z bajek Disneya i wróciliśmy na parking. Niestety nic się od 2011 nie zmieniło. Na tarasie to samo metalowe krzesło, ta sama kolejka, te same przeładowane kosze na śmieci, te same stragany z dziadostwem - komercja. Na trawnikach pikniki rodzinne, uprawianie badmintona, kopanie piłki,  skakanie na skakance, wrzeszczenie na dzieci. Może to i pozytywne, że ludzie wolą wyjść do parku a nie siedzieć przed TV, ale niechlujstwo jakie po sobie zostawiają, niszczenie świeżo zasadzonych roślinek, nieszanowanie ogrodzeń woła o pomstę do nieba.  Żeby zapoznać się bliżej z pałacem oraz jego historią zajrzyj tutaj.
   
Kiedy już przedarliśmy się przez tłum na parking i odetchnęliśmy głęboko okazało się, że jest już na tyle późno i na tyle głodno /obiadu w Mosznej nie udało się zdobyć/, że trzeba było obciąć trasę o kilka zabytków. Trochę żalu było, ale przecież można, a nawet trzeba jeszcze raz odwiedzić Opolszczyznę. 
Obiad zjedliśmy w Opolu na stacji benzynowej nastawiając się na kolację w Kluczborku, a kawę zamiast w małej kafejce w uroczym miasteczku sączyliśmy tradycyjnie już też na stacji :) 
O dalszej części majowego weekendu poczytacie niebawem w artykule Rozważania o księdzu i dziurze. C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz