Rozważania o zaufaniu


Zaufanie... dla mnie cholernie ważna rzecz, idąc technicznym myśleniem budulec, cement związku. To jak stać na krawędzi i trzymać dłoń osoby, do której masz pewność, że nie puści,  możesz wtedy balansować na tej krawędzi, uśmiechać się do tych oczu, którym ufasz, bo wiesz, że nic ci się nie stanie. Zaufanie to kolejna emocja, która cieszy, ale też niszczy. To chyba najcenniejsza rzecz jaką możesz dać drugiej osobie, coś czego nie można dotknąć, postawić na półce, schować w kieszeni... to wiara... wiara w osobę, w jej uczciwość, uczucia, prawdziwość... pięknie jest jeśli jest to odwzajemnione w takim samym procencie... To mała wielka rzecz bez której nie ma szans na życie, miłość, pasję, bezpieczeństwo, rodzinę, przyjaźń. Ileż razy w ciągu życia człowiek rzuca "zawiodłeś/łaś moje zaufanie". Za każdym razem kiedy się to mówi czy słucha boli tak samo, niszczy.
Zaufanie... Taki bezpostaciowy twór codziennie mozolnie dmuchany własnym zachowaniem, taki kieliszek napełniany sobą od nowa, taka bańka mydlana. Byle tylko nie przedobrzyć z dmuchaniem, bo.... pyk i nie ma, zostają resztki walające się, często już nie do poskładania. Zapewne zastanawia Was dlaczego teraz akurat rozważanie o zaufaniu. Temat się przybłąkał gdzieś pomiędzy Lelowem a Złotym Potokiem.
Kiedy wsiadam za Kierownika, kiedy kładę mu dłonie na ramiona, kiedy łapę go w pasie i usadawaiam się wygodnie staję się z nim jednością. Jedno ciało, jedna bryła, no dwa mózgi bo ja się nie angażuję w kierowanie ale w rozważanie :) Kiedy scalamy się w  tą bryłę i stajemy się jednym oddajemy swoje życie w ręce drugiej osoby chyba jeszcze mocniej niż w momencie "...i nie opuszczę Cię aż do...". I nie jest tak, że to tylko Plecaczek oddaje swoje życie w ręce Kierownika, ale i Kierownik oddaje swoje życie w ręce Plecaczka. Skoro jedność to jedność.
Jak już kiedyś pisałam Kierownik musi być skupiony na drodze, na innych, na dziurach, na stanie licznika, na mijanych stacjach benzynowych, na kierunkowskazach na cośtam, a Plecaczek w tym czasie oddaje się wolności, relaksowi, zwracaniem uwagi na przydrożne "cobytuzoabaczyć", robieniu zdjęć i filmików z jazdy i oczywiście nie przestaje oddawać ciała Kierownikowi zgodnie z prawami fizyki /nie mówimy tu o sexie/.
Zapytacie "A dlaczego nie wsiadałaś na motocykl np.: z Bratem, nie ufasz mu?". Takie pytanie to cios poniżej pasa. Ufam mojemu Bratu jak nikomu na świecie. Oddałabym mu nerkę, wątrobę, życie, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego nie wsiadłam z nim na motocykl... Więc proszę uszanujcie i nie pytajcie. 
Jednak jazda na motocyklu to coś więcej niż przemieszczanie się z punktu A do B. Patrząc z perspektywy czasu, tego, że dopiero teraz się zdecydowałam zakosztować tej pasji doszłam do wniosku, że na wszystko musi nadejść czas, TA CHWILA, że trzeba do wszystkiego dorosnąć. Może wcześniej nie czułam w sobie zewu natury /zaznaczam uwielbiałam motocykle, uwielbiałam na nie patrzeć, słuchać, dotykać, ale nie jeździć/. Może ze względu na wiek? Może z poczucia strachu? Może z uległości? Może z braku odpowiedniego Kierownika? Może... Może... Może... Nie wiem. Wiem, że dorosłam do tej decyzji. I wiem, że najważniejszą rzeczą, która pomogła mi tą decyzję podjąć było ZAUFANIE. Bez 101% zaufania nie zostałabym Plecaczkiem i nie pozwoliła się wieźć gdzie oczy poniosą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz