Tyłek w raju, czyli jak przestałam nienawidzić długie trasy /Buttocks in paradise: How I stopped hating long journeys/
Wersja Polska /English version below/
Pamiętacie te czasy, kiedy mój tyłek miał więcej kontaktu z cierpieniem niż z kanapą? Gdy każde 100 km na Yamaha Drag Star oznaczało, że biodra zsuwały się z siedzenia jak masło z gorącego tostu, a ja – z Plecaczka – przeistaczałam się w Joga-Ninja, który próbuje nie spaść z tylnej półeczki zwanej dla żartu "kanapą pasażera"?
Tak, to były te heroiczne czasy, o których pisałam w Rozważaniach o siedzisku – kiedy po jeździe moje cztery litery wyglądały, jakby odbyły walkę na śmierć i życie z deską do prasowania. I przegrały. Albo Rozważania o tyłeczkach – gdzie filozoficznie, z nutą zadumy, zastanawiałam się, jak to możliwe, że coś tak niewielkiego jak tylna część motocykla może zrujnować dzień, związek, a czasem i życie.
ALE…
Nadeszła kanapowa rewolucja – Indian Roadmaster.
Zmiana, która pachnie luksusem
Przesiadka z Yamahy Drag Star na Indian Roadmaster to jak zamiana taboretu w poczekalni u dentysty na rozkładany fotel w spa, z masażem i lampką prosecco. Mój nowy tron pasażera ma więcej powierzchni niż niejedno łóżko polowe. I, co ważniejsze – MIEJSCE NA OBU POLICZKACH. Tak, tych pośladkowych.
Dziś mogę już bez ironii powiedzieć, że jestem Plecaczkiem Premium. Nie zawijam się w pozycję embrionalną przy każdym garbie. Nie muszę już rozważać z zamkniętymi oczami, modląc się do Bogini Amortyzacji. I – uwaga – mogę w trakcie jazdy spokojnie sobie przeglądać facebooka i robić rolki. To jest właśnie ta drobna różnica między "motocyklową turystyką" a "motocyklowym przetrwaniem". I wcale nie jest tak, że fotel rośnie razem z du…, raczej im du… mniejsza tym większa kanapa – bilans musi być na zero.
Koronki wracają do łask!
I
jeszcze jedno, bo to ważne. Kluczowe, rzekłabym.
Koronkowe majtki. Tak, TE
koronkowe, o których pisałam w epopei pt. Tatry, koronki i winkle –
kiedy to podróż motocyklem w bieliźnie przypominającej mgiełkę erotyczną
kończyła się bólem, pieczeniem i potrzebą zamieszkania w lodówce.
Otóż...
TO SIĘ SKOŃCZYŁO.
Na Roadmasterze mogę śmigać w koronkach, ba! Nawet w satynowym komplecie z
falbanką i kokardką, i NIC się nie dzieje.
Zero wżynania, zero odcisków w kształcie logo Triumph’a na pośladku (true story
i nie mam na myśli motocykla), żadnych dramatów przy ściąganiu spodni w
łazience po 300 km jazdy.
Nie muszę już planować trasy pod kątem dostępności aptek, a lód służy jedynie do drinków, a nie chłodzenia strategicznych rejonów. Koronka odzyskała godność, tyłek też. A ja mogę znowu być zarówno motocyklistką, jak i kobietą z klasą (i bawełnianą alternatywą w kufrze – bo wiadomo, przezorny zawsze ubezpieczony).
Roadmaster: nazwa zobowiązuje
Nie wiem, kto wymyślił nazwę "Roadmaster", ale ten ktoś zasługuje na medal, puchar i kupon na darmową fizjoterapię – bo rzeczywiście, ten sprzęt panuje nad drogą. A przede wszystkim nad moimi plecami, które wcześniej przy każdym dołku wysyłały błagalne SMS-y do kręgarza.
Dla mojego kierowcy – też zmiana niebagatelna. Bo z kobiety sapiącej, podskakującej i grożącej rozwodem po każdym tripie, mam teraz w sobie coś z bogini komfortu. Mruczę, chwalę, czasem nawet przyniosę kawę z ciasteczkiem. Ba – potrafię się uśmiechać, zamiast rzucać w niego rękawicą i wyciem "ZA CO TY MNIE NIE KOCHASZ".
Podsumowanie z przymrużeniem... pośladków
Zmiana siedzenia? To nie detal. To życiowa decyzja! To jak przeprowadzka z klitki do penthouse’u. To jak zamiana śledzia w galarecie na sushi z łososia /z tym śledziem to kwestia gustu/. To JEST REWOLUCJA, moi mili.
Więc jeśli ktoś Wam mówi, że "to tylko siedzenie" – każcie mu przejechać się 300 km jako plecaczek na starej Yamasze, a potem pokażcie mu Roadmastera. Niech doświadczy różnicy między "ławką pokutną" a "tronem chwały".
ps. Mimo wszystkich cierpień kocham naszą Yamahę 💓
Buttocks in paradise: How I stopped hating long journeys
Do you remember those times when my ass had more contact with suffering than with the couch? When every 100 km on a Yamaha Drag Star meant my hips slid off the seat like butter off hot toast, and I — from Backpack — transformed into a Yoga Ninja trying not to fall off the rear shelf jokingly called "passenger sofa"?
Yes, those were the heroic times I wrote about in "Reflections on the Seat" — when after a ride, my four letters looked like they had fought to the death with an ironing board. And lost.
Or in "Reflections on Buttocks" — where, philosophically, with a touch of contemplation, I wondered how something as small as the rear part of a motorcycle could ruin a day, a relationship, and sometimes even a life.
BUT...
The sofa revolution arrived — Indian Roadmaster.
A change that smells of luxury
Switching from Yamaha Drag Star 1100 to Indian Roadmaster is like swapping a waiting room stool at the dentist's for a reclining spa chair with massage and a glass of prosecco. My new passenger throne has more surface area than many field beds. And, more importantly — ROOM FOR BOTH CHEEKS. Yes, those posterior ones.
Today, I can say without irony that I am a Premium Backpack. I don't curl up in the fetal position at every bump anymore. I no longer have to contemplate with closed eyes, praying to the Goddess of Suspension. And — attention — I can calmly browse Facebook and do cartwheels while riding. This is the subtle difference between "motorcycle touring" and "motorcycle survival". And it's not that the seat grows with the... rather, the smaller the... the larger the couch — the balance must be zero.
Laces are back in favor!
And one more thing, because it's important. Crucial, I would say.
Lace panties. Yes, THOSE lace ones I wrote about in the epic "Tatras, lace, and winkles" — when motorcycle travel in lingerie resembling an erotic haze ended with pain, burning, and a need to live in the refrigerator.
Well... THAT'S OVER.
On the Roadmaster, I can zoom in lace, heck! Even in a satin set with ruffles and a bow, and NOTHING happens. No digging in, no imprints in the shape of the Triumph logo on the buttock (true story and I don't mean the motorcycle), no dramas when taking off pants in the bathroom after a 300 km ride.
I no longer have to plan my route based on the availability of pharmacies, and ice is only used for drinks, not to cool strategic areas. Lace has regained its dignity, the butt too. And I can again be both a motorcyclist and a woman with class (and a cotton alternative in the trunk — because, you know, prudent is always insured).
Roadmaster: the name obliges
I don't know who came up with the name "Roadmaster," but whoever it was deserves a medal, a trophy, and a coupon for free physiotherapy — because indeed, this equipment rules over the road. And above all, over my back, which used to send desperate SMS messages to the chiropractor at every pothole.
For my driver — also a significant change. Because from a woman wheezing, jumping, and threatening divorce after every trip, I now have something of a goddess of comfort within me. I purr, praise, sometimes even bring coffee with a cookie. Heck — I can smile instead of throwing a glove at him and howling "WHY DON'T YOU LOVE ME."
A summary with a wink... of buttocks
Changing seats? That's not a detail. That's a life decision! It's like moving from a cage to a penthouse. It's like swapping herring in jelly for salmon sushi (the herring thing is a matter of taste). It IS A REVOLUTION, my dears.
So if someone tells you "it's just a seat" — have them ride 300 km as a backpack on an old Yamaha and then show them a Roadmaster. Let them experience the difference between a "penance bench" and a "throne of glory."
P.S. Despite all the suffering, I still love our Yamaha 💓





Komentarze
Prześlij komentarz