Są takie chwile
w życiu każdego człowieka, że jest przeszczęśliwy, że może się spotkać,
poimprezować, przegadać przy ognisku całe noce z dawno nie widzianą rodziną,
ale…. ale w pewnym momencie przychodzi taki moment kiedy należy szybciutko
powiedzieć sobie „do widzenia”, „do zobaczenia”, „szerokiej drogi” i udać się na
odpoczynek. Tak… I tak stało się tym razem. Radośni, ale już nieco
zmęczeni i wygadani postanowiliśmy oddalić się na pewien moment i zaczerpnąć
relaksu. A gdzie najlepiej się zrelaksować jak nie w ciepłych źródłach
geotermalnych.
>>> GPX trasy <<< |
Wyruszyliśmy jak
zwykle z Mysłowic przez Oświęcim, Wadowice, Suchą Beskidzką, Rabkę i Nowy Targ
w stronę Bukowiny Tatrzańskiej. Sobota sprzyjała przelotowi przez ścieżki/droga
dobra, bez większych dziur i przełomów, raczej w kategorii gładka/. Ruchu nie
było wiec towarzyszyłam nam przyjemność z jazdy.
Niestety tego
weekendu pogoda nie rozpieszczała. Wyjeżdżaliśmy z przebijającym się słońcem,
ale gdzieś za Suchą Beskidzką deszcz wymusił międzylądowanie na stacji
benzynowej. Może i dobrze, bo się człowiek dobrej kawy napił i wciągnął
babeczkę z kawałkami czekolady, mniam.
Zaczęłam gustować
w przydrożnej kawie ;) Do samej Bukowiny goniliśmy się z chmurami, nawet nie
miałam czasu zbyt dużo przemyśleń przerobić bo raz na prawo, raz na lewo czy
aby już te chmury na plecach Plecaczka nie siedzą. Nie wiem jak Kierownik dawał
sobie radę na tej śliskiej nawierzchni, ale jak w wielkich obawach momentami
nawet nie oddychałam, żeby równowagi nie zakłócić.
Bukowina powitała
nas ciężkimi chmurami, mżawką, mgłą włażącą w każdy zakamarek, ale rekompensatę
przyniosło wymoczenie się w termalnych źródłach, pyszna kolacja, zimne piwo i…
wystarczy ;)
Niedziela
Niestety chmury
nie rozwiały się jak za sprawą czarodziejskiej pałeczki, a wręcz wisiały jeszcze
niżej nad horyzontem i swoją ciężkością dobijały. Wrócić jednak trzeba. W
planach był jeszcze Zamek w Niedzicy, ale zrezygnowaliśmy ponieważ zwiedzać tak
malownicze zakątki widząc tyle co nic - nie warto.
Gdzieś za Kościeliskiem |
Przeorganizowaliśmy plany
powrotne i zamiast do Niedzicy ruszyliśmy przez Zakopane, Kościelisko na Zawoje
bo u stóp Babiej Góry poprzeklinać, że jej nie widać. Kapryśnica… Powitała nas
deszczem chociaż przez całą drogę było w miarę sucho i nie padało. Pod Babią
musiało lunąć i 8 minutowa przeprawa serpentynami do Zawoi od Zubrzycy mocno
nas przechrzciła.
Jeśli
nie lubisz mieć mokrych nogawek, przyklejonych do ud spodni, ściekających przed
oczami kropel bez możliwości przetarcia wycieraczkami w towarzystwie płynu do
szyb – nie polecam tego typu rekreacji.
Na Babiej Górze udało byliśmy w 2013 w sierpniu. Trafiliśmy idealnie z pogodą, widocznością, temperaturą. Wspaniały szlak, cudowne widoki na Słowację, na Namiestów i Jezioro Orawskie, ale o tym jeszcze będzie.
Okolice Babiej Góry /sierpień 2013/ |
Szlak z Babiej Góry w kierunku na Markowe Szczawiny /sierpień 2013/ |
Babia Góra, w tle Jezioro Orawskie /sierpień 2013/ |
Babia Góra widziana z drogi na Zawoję /maj 2007/ |
W Zawoi jak ręką
odjął ani kropli deszczu. Tak sobie myślałam jak to jest, że większość jest
przerażona deszczem, a jak już pada to znaczy, że nie ma pogody. Przecież pogoda
jest zawsze. Mnie osobiście nie przeszkadza lejąca się z nieba woda. Posługując
się słowami Forresta Gampa „…poznałem wiele deszczy - deszcz z góry, deszcz z
boku, a czasami i deszcz z dołu.” można sobie dokładnie wyobrazić co czuje się
jadąc bez zadaszenia ;) Co prawda ulewy, burzy, gradobicia jeszcze na motocyklu
nie przeżyliśmy i mam nadzieje, że takie skrajności nie będą nam dane. Deszcz
od zawsze powodował uśmiech na mojej twarzy. Taka reakcja stresowa – śmiech ;)
Niemniej jednak mimo mojej miłości do kropelek z nieba na wyprawach motocyklowych
wolałabym pozostać przy pogodzie suchej, która zdecydowanie poprawia komfort
jazdy i Kierownika i Plecaczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz