Trójstyk



Nasze pożegnanie sezonu - czyli ostatnia trasa w 2015. Tak to już jest, że człowiek jak ugrzązł pomiędzy pracą-domem-dziećmi czas nieco się skurczył i czasu dla swojej wolności trzeba szukać i kolekcjonować te znalezione sekundy w minutki, minutki w godziny, godziny w dni. Te uzbierane godziny zamieniamy na skóry, kaski, dwa kółka i frrrrrruuuu w Polskę /na razie/.
Weekend nie zapowiadał się nieciekawie. Upały bezpowrotnie minęły, jesień puka do drzwi, ale plany są - Trójstyk/Trojmezi/Trojmedzie z międzylądowaniem w Istebnej. Z samego zobaczenia Trójstyku nic nie wyszło dzięki pogodzie, ale za to były inne atrakcje wyjazdu. Pierwszą i niewątpliwie pyszną atrakcję "ustrzeliliśmy" u naszych dobrych znajomych w Jaworzu tuż przed lub jak kto woli za Bielsko-Białą. Wpaść z zaskoczenia i tak się czuje jak wpaść z planowaną wizytą. Klaudia pokłony na "...nic nie zdążyłam przygotować...".

Już się nie mogę doczekać kolejnego "...nic nie zdążyłam przygotować..." według Klaudii.

Jak bardzo zmienia się otaczający nas świat. Jadąc do Szczyrku w myślach miałam małe, ciche miasteczko znane mi z wielkich zasp śniegu, szaleństw na nartach, przepysznych zapiekanek w budzie pod Skrzycznym, długiej drogi do domków na Czyrnej i okrutnie zimnych potoków, przy których kwitły kaczeńce. Tak. Człowiek parę lat nie był w jakimś X miejscu i nagle ZONK! Nie ma już spokojnego miasteczka z budą z zapiekankami, domem handlowym ze sklepem monopolowym na parterze i ciuchami na piętrze jest za to metropolia ala Aspen. Czy to ja dorosłam czy to miejsce ewoluuje? Pewnie jedno i drugie. Ale we mnie wciąż tkwi kawałek dziecka, który widzi ulicę i przy niej budę z najlepszymi zapiekankami. Nie wiem czy wolałabym, żeby było jak dawniej czy cieszę się tym co teraz. Po prostu nie wiem. Mój syn będzie znał/pamiętał wakacyjny Szczyrk XXI wieku. A ja wciąż czuję lodowatość strumykowej wody na stopach. Hmmm.... Szybko przelecieliśmy ten Szczyrk. I dalej wspinaczka na Salmopol i Biały Krzyż. Droga trochę kiepska, łatana, ale za to mam do niej niesamowity sentyment :) Dzieciństwo+narty+wycieczki+wakacje+...+...=sentyment+wspomnienia.... Ehhh ile to już lat minęło, kiedy turlając się z prawa na lewo na tylnej kanapie poloneza jechało się na Salmopol i Julianki poszaleć na nartach. Każda sobota w zimowym Szczyrku przez wiele lat aż do tragicznego momentu strzelenia kolana. i skończyły się narty, ale zaczęły się inne przygody zdobywania gór :)  Na Białym Krzyżu przystanek na karmienie. Ja standardowo pierogi :) Chyba pozostanie to danie do testowania przydrożnych karczm. Kierownik standardowo żurek. Gospoda na Przełęczy przy Białym Krzyżu dostaje 10/10.


 



Kierunek Istebna. Bujało fajnie i delikatnie, poddawałam się temu co wyprawiał Kierownik i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jestem wolna, WOLNA! Jak pisał Nikos Chadzinikolau w jednym ze swoich wierszy "Moim pierwszym przyjacielem był mały ptak zamknięty w klatce. Od niego dowiedziałam się co to znaczy wolność". Właśnie to przyszło mi do głowy jak wiatr smagał mi policzki, a słońce pieściło przymrużone powieki. Do tej pory byłam tym ptakiem zamkniętym w klatce samochodu, teraz poczułam swobodę. Mogę doświadczać, dotykać wiatru, słońca, deszczu. Motocykl sprawa, że jestem sobą, że nie muszę udawać kogoś innego, że mogę brykać w jeansach i koszulkach, mieć splecione warkocze i makijaż z kurzu i słońca, nie muszę iść w usztywnionym garniturze i dygać przy każdym "dzień dobry", które i tak jest w większości tylko formą grzecznościowego kłamstwa. A ponieważ jestem z natury przylepa to mogę na motocyklu czuć bezkarnie bliskość Kierownika, której żaden samochód mi nie zagwarantuje ;) I tak sobie rozważając o wolności, deszczu i warkoczach dostaliśmy do Istebnej. Niestety nasz ulubiony nocleg U Lawendowej Wiedźmy był zajęty i trzeba było iść do konkurencji. Wspominałam nieco wyżej o kraksie na nartach i klęsce kolana dyskwalifikującej mnie z tego sportu. Hmmm... Tym razem Istebna nie była mi przychylna. W sklepie odbyłam "stosunek z ptakiem" na mokrej posadzce /potem się dowiedziała, że mogłam ich skarżyć, ale człowiek mądry po szkodzie, świadkowi zniknęli/. Już myślałam, że zbliżająca się do mnie, a może ja do niej, lodówka z colą połamie mnie na kawałeczki, ale na szczęście mnie tylko zatrzymała z lekkim pomrukiem. Ból kolan i niemożliwość ich wyprostowania rodziła w głowie milion obrazów o szpitalu, gipsie, sygnale karetki i najważniejsze NIEMOŻLIWOŚCI DALSZEJ JAZDY!!!!! JAK WSIĄŚĆ?? No ale jak już się pozbierałam /dziękuje panu z dzieckiem i żoną oraz panu o zapachu wczorajszej gorzelni za pomoc w mojej pionizacji/ okazało się, że nic nie jest złamane, tylko boli i to jak. Ale trzeba być twardy a nie miękkim.  Twardość moja została złamana w nocy, kiedy kolano zaczęło żyć własnym życiem i zablokował mnie "na sztywno". Do rana męczarnia, a przed nami jakieś 220km do domu. Ale mój rocznik jest niezniszczalny!
 

Niedziela po nieprzespanej, katorżniczej nocy z melodia w podświadomości "...idzie dysc, idzie dysc, idzie sikawica..." nie napawała radością. Zgięcie nogi wymagało zaciśnięcia zębów, a deszcz nie przestawał siąpić. Ale co tam twardym nie miękkim być trzeba, a do tego wrócić do domu niekoniecznie w karetce z nogą w gipsie. Jak planowaliśmy tak zrobiliśmy - karmienie i przez Czechy Słowację do Polski, do domu.



 

Jedyne co mi przeszkadzało w pochmurnej pogodzie to brak możliwości podziwiania widoków. Jaka cudowna trasa do Namiestova. Plotła się w górę, szeroka, gładka i pewnie widokowa, ale mgła nie pozwoliła zobaczyć nam tego co kryje. Znaczy trzeba tam wrócić :) Niestety przez to zachmurzenie, mżawkę i bolesne stany przemknęliśmy przez Trójstyk. Szkoda, że tak się ułożyło, ale nie ma nic straconego - zobaczymy go raz jeszcze. Wracaliśmy przez Zawoję szlakiem wokół Babiej Góry. Tak, tak Kapryśnica to dobra dla niej nazwa. Nie padało na trasie od granicy aż do stóp Babiej. Tam się rozlało i zamgliło i nagle kiedy już była za plecami zero mgły i deszczu. Atrakcje :)

Granica Polsko - Czeska

Czeska zastawa ślubna :)
Granica Słowacko - Polska

Czeskie bezdroża :)
Polecamy, a co jeszcze tam można zobaczyć następnym razem jak zobaczymy to bez mgły.W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Kozubnik - dawny ośrodek wypoczynkowy HPRu. Byłam tam jako dziecko z rodzicami. Boże jaki to wtedy był kurort! Hotele, campingi, bary, dyskoteki, baseny z saunami i biczami, marmurowe hole... Obecnie obraz nędzy i rozpaczy, ale... widać światełko w tunelu - ktoś się zabrał za renowację.

ps. kolano się wygoiło po 4 miesiącach - mogę zginać czyli "do sezonu się zagoi" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz